Będąc jeszcze w liceum, pisywałam do szuflady „myślowe bohomazy”, czyli coś na wzór wierszy. Tematyka w zależności od nastroju- począwszy od skrajnej radości i szczęścia do dołów maniakalnych wykopanych złamanym sercem itd. Jednym słowem takie tam” problemy młodzieżowe” . Na dni szuflady były też wiersze o najbliższych...,a że miałam to szczęście- cudownego Dziadka, także i o nim samym. Pamiętam do dziś...
„Budzi mnie rano ciepłym uśmiechem...
Nie, nie jest słońcem.
(...)
I muszę mu powiedzieć, jak bardzo go kocham
Nim będę szukać w zapachu swetra...”
„Życie to pasmo rozstań” – jak mawia moja Rodzicielka. Każdy człowiek potrafiący kochać, przeżył w życiu choć jedno takie rozstanie, po którym serce jest jak mozaika i trzeba je na nowo poskładać...Dobrze, gdy układanka pasuje. Gorzej, gdy TA osoba, którą się straciło była jednym z najważniejszych jej elementów.
1 listopada...piękne, że nawet po śmierci masz swoje święto!!! Ciekawe, w jaki sposób obchodzą je na „dole” i na „górze”? Ja, będąc już duszkiem, baaaaaaaaaardzo chciałabym robić coś ciekawego, szczególnego...Choć nie przepadam na piosenką ”Wszyscy święci balują w niebie”- akurat tego dnia poprawia mi humor. Wyobrażam sobie Ciocie-wystrojone, z kieliszkiem szampana w ręku, tańczące w kółeczku z Babcią o siwych, zakręconych świeżo włosach - ta natomiast pali papieroska. Wszystkiemu przygląda się oczywiście Dziadek ,bo tancerz niego był marny – woli trzymać się z dala od tańczących pań. Przy barku, na drewnianym hokerze siedzi Wujek i próbuje najnowsze mixy smakowe drinków. Całą zabawę urozmaica oczywiście Oskar, gryząc po stopach tancerki i patrząc, co by tu nabroić.
Moje wyobrażenia „podniebnego party” w połączeniu z przemarszem cmentarnym Panów ubranych w ślubne garnitury (bardo często srebrne) i Pań na szpilkach, zatapiających się po uszy w błocie, w sukienusiach krótkich tak, że gwarantowane zapalonko pęcherza – to mieszanka poprawiająca nastrój.
Może i jestem „nie taka jak być powinnam”, ale moja wyobraźnia nie daje za wygraną...
Cały wic polega na tym, aby zadać sobie sprawę z upływającego czasu...Jeszcze niedawno byłam małą piromanką w blond włoskach, zatapiającą 1 listopada całe ręce w wosku lub odpalająca tysiące znalezionych patyków...Dziś jestem kimś całkiem innym...Może i moje zapędy piromańskie nie zniknęły, ale marzy mi się, aby teraz rozpalać umysły i serca...
Bo kiedy będę pewnego 1 listopada „imprezować na chmurce” lub sadzić marchew dla Mefistofelesa, chciałabym zobaczyć, że jest na świecie ktoś, kto za mną tęskni i powiedzieć sobie:
„Echhh, ty stara wariatko! Warto było!”
Paula
Cudnie napisane , przy pierwszej połowie się zwyłam , a przy drugiej zaczęłam się śmiać
OdpowiedzUsuńKiedys grzebiąc patykiem w roztopionym zniczu, zapytałaś"a gdzie jest teraz Babcia?" ..ja po chwilowej konsternacji niepewnie skinęłam w głową w kierunku nieba.Popatrzyłaś na mnie swoimi wielkimi oczami i powiedziałaś"oo to Babcia musiała chyba wejść na drzewo żeby tam się dostać". Potem wtopiłaś w ziemię kilka żołędzi,a ja patrzyłam spokojnie myśląc ,że i tak nic z nich nie urośnie. Dzisiaj kiedy próbuję wyrwać z ziemi moich przodków rosnące wszędzie "żołędziowe drzewa" dziękuję Najwyższemu,że ocalił w Tobie do dziś trochę dziecka,bo tak jak z Tobą nie śmieje sie z nikim.
OdpowiedzUsuń