Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 października 2011

Łezka o poranku . . .

No i takim oto sposobem właśnie ryknęłam sobie okazjonalnie o poranku . . .
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że te nasze listy będą wywoływać takie emocje. No, ale co ja właściwie sobie wyobrażałam do jasnej anielki. Przecież my nie potrafimy udawać, pozować. Wyobraźnię mamy ogromną, to prawda. Na nie jeden genialny pomysł już w swojej przyjacielskiej karierze wpadłyśmy . . . Myślę tutaj chociażby o naszym lepieniu bałwanka . . . ;-D
Hmmmm pora roku nie grała roli . . .Wyimaginowane lepienie bałwanka oznaczało, że rausz nasz przyjacielski jest już na tyle duży, że pozwoli wspólnie przenieść góry, tudzież bałwanka ulepić bez śniegu. Może to i głupie, pijackie loty jakieś babskie, ale metafora nader głęboka.

No ale zaraz, zaraz ja tu o bałwanku, a chciałam o tym, że mimo wyobraźni naszej ogromu, nie potrafiłybyśmy nawet na blogu naszym pozować. No bo, że jak? Ściemniać, że przyjaźń, ściemniać, że się uwielbiamy szczerze, ściemniać, że temat każdy podjęty wspólnie, będzie kopalnią emocji? Never! Bo żeby pisanie owo było przyjemnością dla nas, a czytanie dla naszych kilku już przecudownych podczytywaczek, to musi być PRAWDZIWIE !

I chociaż my z "innej bajki" - z Narni, czy Czarów Krainy, to prawdziwość w Tobie kocham nad życie moja kochana. I optymizm Twój . . .Optymizm, którego nierzadko  mnie brakuje bardzo. Zwłaszcza, gdy los obdarza wydarzeniami przykrymi. Wtedy spijam go od Ciebie, aby przetrwać. Wtedy dzwonię, smsy skrobię, żalę się . . .A Ty zawsze niezmiennie dobrej aury użyczasz i rzeczywistość mą tym naprawiasz.

A do tego wszystkiego, bardzo często "wiesz", czego nie wie nikt. I wiesz "kiedy " nie wie nikt . . .
Tak rozpoczęty poniedziałek będzie najcudowniejszym poniedziałkiem od bardzo dawna moja kochana ;-D

                                                                                                                                   Marta

...aby w zarodku zdusić "syndrom poniedziałku"

Boże dziękuję za:

- Niewyspane oczy. To oznacza, że mam dla kogo wstawać;
-Bałagan , który muszę posprzątać po imprezie, bo to oznacza, że mam rodzinę i    
  przyjaciół;
 -Wannę i okna, które trzeba umyć, pralkę, która wymaga naprawy. To oznacza, że mam dom;
-Ubranie, które jest troszeczkę ciasne, ponieważ to oznacza, że mam co jeść;
- Słone łzy. To oznacza, że umiem tęsknić, żałować i współczuć;
-Zdarte gardło. To oznacza, że  jest ktoś, kto mnie słucha;
-Wysokie rachunki telefoniczne. To oznacza, że mam do kogo dzwonić;
 -Duży rachunek za ogrzewanie, bo to oznacza, że jest mi ciepło;
-Panią, która siedzi za mną w kościele i drażni swoim śpiewem, ponieważ to oznacza, że słyszę;
-Budzik, który odzywa się każdego ranka, ponieważ to oznacza, że żyję;
-Zmęczenie i obolałe mięśnie pod koniec dnia, bo to oznacza, że żyję pełnią życia!!!
-Chrapanie nocne, bo to oznacza, że mam Męża blisko siebie!!!

 Zatem optymistycznego poniedziałku Kochana ...

„Dopóki demon smutki śpi ,niech żyją młode żądze!!!!”


               Piłam już francuską kawę w Grecji i arabską w Anglii, ale smak kawki parzonej w Twojej zielonogórskiej kuchni ma wyjątkowy smak J Jakby tego mało było-tylko Ty umiesz tak ją przygotować, że nawet „sypana” zatapia się bez marudzenia. .. Mowy nie ma o fusach między zębami...Pamiętasz ten dzień , kiedy to zabrakło  cukru w Twej  szufladzie, a Ty z ‘’głupia frant’’ (ulubione powiedzonko mojej Mamuśki) dodałaś miód i cynamon...??? Taraaaaa! Odkrycie roku! Urodzona baristka!!!
            „Papierosek”??? Hmmmm... zazwyczaj pali (palił) się w Twych rękach kochana niczym kadzidełko...Powiem szczerze, że zawsze zastanawiał się, ile zarabia na Tobie korporacja tytoniowa??? Odpalanie „papieroska”- odpala zazwyczaj w Twoim umyśle potok słów...i po kilku minutach okazje się, że  jest to tylko i wyłącznie pretekst na zmianę scenerii do prowadzenia naszej rozmowy...ale faktycznie ten cały „rytuał” zajmuje dziwnie wysoką pozycję w naszych spotkaniach, a miejsce „oznaczone” przyzwyczajają się z biegiem czasu swojego stałego przeznaczenia i naszych głosów...
            Każda nasza pogawędka przedłużająca się nadto kończy się w kuchni- „sercu domu”, za zamkniętymi drzwiami. Już niegdyś, jeszcze na wykładach z literatury zauważyłam, że my jesteśmy „ z innej bajki”. Wiem, że to śmiesznie brzmi...ale ktoś, kto  kiedyś „znał nas  dobrze”, twierdził, że mogłybyśmy się odnaleźć w „Opowieściach z Narnii”...Nie wiem, czy akurat wtedy była to pozytywna opinia, ale z biegiem czasu zrozumiałam...Ciepło świecy... daje poczucie bezpieczeństwa, przyciąga wspomnienia  i faktycznie otwiera „drzwi”... Najpiękniejsze jest jednak to, że my tak naprawdę czekamy na ten moment.  Nie zawsze jest „ta” chwila...nie zawsze chcemy mówić o czymś przez telefon, bo to takie banalne i infantylne...Nie zawsze wiemy, „jak” to powiedzieć... Po jakimś czasie...(zawsze) ... „lądujemy” w Twojej kuchni... 
            Aaaaaaa moje całowanie po rękach jest dziwnym (staropolskim-nowopolskim?) wyznaniem szacunku i bierze nade mną górę, gdy winko już swoje robi. Tak, czy siak...ludzie baaaaaardzo dziwnie reagują na moje „ccccmoki” w dłoń, a przecie to takie miłe!!!
 (??? opinia subiektywna) Ty, dzięki Bogu, znasz mnie dłuuuugi czas i śmiechem zarażającym reagujesz!!! Gdybyś jednak zobaczyła minę kelnerski usteckiej w jednej
z restauracji, w której to bywałam tego lata...Kochana uwierz, bezcenna!  Zwykły „ cmok” w rękę -w podziękowaniu, z wyrazami sympatii! Nie zauroczenia, ale zwykłej wdzięczności
 i dobrego humoru, jaka budzi się w człowieku po „kilku głębszych”...   SZOK !!!  Ludzie są (niestety) tak bardzo ograniczeni, aż powodują u mnie regularne i niekontrolowane ataki śmiechu 
Ja tu pitu pitu...a walizki na „7” peronie...
            Rozmowy nasze zawszy były i są jak „katarhis” ...oczyszczają, tworząc miejsce na nowe doświadczenia, zostawiając głowę lekką a serce weselszym...
                                              
                      Dobrej nocy Kochana....
                                    
                                
                                                                                    -Paula


Ps- Nasz blogowy y zegarek chyba zwariował po zmianie czasu;)

niedziela, 30 października 2011

Niezbędnik pogaduchowy

Babskie pogaduchy nie mogą uwieńczone zostać sukcesem satysfakcji wewnętrznej, tudzież umysłu oczyszczenia, bez niezbędnych niezbędników. W naszym przypadku było ich niewiele, ale być musiały! Koniec i kropka.

Miejsce nieważne. Ale każda baba chyba się ze mną zgodzi, że na babskich pogaduchach nie może zabraknąć KAWKI! Kawka jest najważniejsza! No bo przecież na kawkę właśnie się idzie do przyjaciółki (wersja dla męża). Nie wiem o co chodzi, ale kawki aromat w powietrzu krążący wyzwala jakieś dobre emocje,nastrój, no i język rozwiązuje niezwykle ;-)

Jak już jest kawka, no to jeszcze papierosek . . . Mmmmmm . . . Cieniutki, elegancki, słabiutki, ale . . . Pyszszszny! Wypalony na świeżym powietrzu smakował jeszcze lepiej (wersja nie dla męża).
Teraz rzucony w niepamięć, zakazany od ponad roku. Dajemy radę i bez ;-)

Jak już nie papierosek, to do kawki cudownym dodatkiem jest zimowy, mroźny dzień, z płatkami śniegu za oknem i . . . Świeca. Nie wiem o co w tym chodzi, ale ogień nawet w wydaniu tak małym - płomyczkowym daje tyle ciepła. Takiego nieuchwytnego, metafizycznego. I  wraz z iskierką pojawia się ta cudowna, ciepła aura . . .I w serduchu jakoś jaśniej.

A już mistrzostwem świata, jest do tego butelka czerwonego winka, dwie wielkie lampki i dużo spokojnego czasu. Winko zaczyna krążyć we krwi, rozgrzewa od środka i otwiera poszczególne drzwiczki -  a to w sercu, a to w duszy . . .
Wtedy to przestajemy nadążać mową za naszymi myślami, tematy piętrzą się, nakładają jeden na drugi. Zaczynamy od butów, kończymy na nowym przepisie na kotlety. I nagadać się nie możemy. Tak to już jest, kiedy się dwie gaduły nałogowe spotkają ;-)

Potem scenariusz przewiduje jeszcze kilka elementów stałych i niezmiennych:
1. Tęsknoty ogromu wyznanie.
2. Po rękach i policzkach całowanie, tudzież serdeczne przytulanie.
3. Łez rzęsistych potoki.

Na końcu rozmazane na pyskach, budzące się słońce witamy, płomień świeczki zdmuchujemy, pogaduchy uznając za udane. Rozchodzimy się do łóżek, z cudownym uczuciem zrzucenia z siebie tony rzeczy różnistych zalegających i z taką czystością w sercu, duszy i umyśle . . .
                                                                                                                                           Marta

czwartek, 27 października 2011

Założymy wspólnego, babskiego bloga !

Moja kochana nie wiem, czy sobie przypominasz, ale zaczęłyśmy od egzaminów na DZIENNIKARSTWO, które do dziś poniekąd jest moim już coraz bardziej odległym marzeniem.

Pierwsze spotkanie. Aula uniwersytetu. Siedzimy co drugie miejsce. Nikogo nie znam w tym tłumie. Odwracam głowę w prawo, a tam dziewczyna. Bardzo przyciągająca oko. Najpierw burza blond loków. Potem duże błękitne oczy. Na końcu dłuuuugaśne rzęsy. Uroda typowo romańska. Biuti!

 Dwa słowa. Nie głupia - pojawiło się w głowie. Następne dwa - ha, cwaniara pewna siebie . . .Zobaczymy komu pójdzie lepiej ...
 Podobno najbardziej w innych denerwują nas cechy, które sami posiadamy ;-)

Wyniki. Dziennikarstwo - zabrakło ułamaka punktu. Szukam na liście owej znajomej - kurcze nie pamiętam nazwiska. Trudno - okaże się w październiku.

Jesień. Korytarz uczelniany. Pierwsze zajęcia. Przebiegam wzrokiem po tłumie. Nie znam nikogo. Nie ma nawet tej cwaniary. Nagle słyszę radosny głos zza pleców. Odwracam się. Kurcze, jest! Jest ta lalunia!Ufff, super!Nie będę całkiem sama. Tylko ... Co ona?! Przecież blond była ... Chyba ... A tu czarna czupryna do mnie biegnie ;-)

Taki był początek najpiękniejszej przyjaźni, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Takiej przyjaźni do grobowej deski, o której czyta się w książkach. Przyjaźni, która przetrwała "pomomo". Przyjaźni, która wiele przebaczyła. Która zniosła tyle łez i tęsknoty ile jest stąd na księżyc.

Pewnego wieczoru położyłam się spać wcześniej, umordowana dniem. Leżę, a w głowie pojawia się myśliciel. Myślę i myślę. O rzeczach różnych. Nagle chaos zaczyna porządkować się w tok myślowy. Mniejwięcej takiej treści.

Kurcze.... Muszę bloga nowego założyć. No muszę.Jest tyle rzeczy, o których chciałabym napisać...
Koniecznie.
Tylko jakiego?
Hmmm, babskiego!Babski musi być! Tak! Taki ciepły, sensualny, klimatyczny, czasem śmieszny, czasem wzruszający. No i bardzo kobiecy.
Ale przecież pisze już takie rzeczy na swoim "dzieciowym" czasami. Bezsensu.
Kobiecy... Kobiecy... Babski...
Jak babskie pogaduchy. Tak fajnie jest spędzać czas w babskim towarzystwie i gadać o pierdołach.
Czasem też o ważnych rzeczach gada się ...
Tak, jak z Paulą. Te nasze pogaduchy do rana. Uwielbiam...
Nooooo takiego klimatu będzie na tym blogu potrzeba...
Hmmmm...
TAK! Będziemy gadać z Paulą na blogu!Tak jak w kuchni przy winku, tylko że w sieci!
TAK! TAK! TAK!
Tylko jak?
Hmmmmm...........................
Mam! Listy! Będziemy pisać listy!
Założymy wspólnego babskiego bloga!
GENIALNE! Jeju! Mam! To jest to!
Jutro jej o tym powiem ;-D

Mija 30 sekund. Stan euforii nie opada ;-D
A co tam! Po co czekać do jutra!

I wyskoczyłam z łóżka ...

PS. Kiedy powiedziałaś, zanim ja Ci powiedziałam, uśmiechnęłam się w duchu, po raz kolejny zadziwiona, ale też utwierdzona, że łączy nas również jakaś metafizyka cudowna.
                                                                                                                     Marta

Takie byłyśmy kiedyś nie pomarszczone;-)

środa, 26 października 2011

„Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie.” — W. Szymborska


Kiedy byłam małą dziewczynką, bardzo interesowały mnie zjawiska paranormalne. Wszystko to, co było „dziwne”, nadprzyrodzone i trudne do wyjaśnienia, przyprawiało mnie o zawrót głowy i wypieki na policzkach. W „ubogiej” prasie ukazywały się od czasu do czasu artykuły o bliskiej mi tematyce, które to pochłaniałam szybciutko  z zachwytem .
   Pamiętam taki dzień...Jesienny zwykły czwartek. Czekając na ukochaną Rodzicielkę w „poczekalni” fryzjerskiej, mój wzrok zatrzymał się na małym okurzonym stoliku, na którym leżało czasopismo „Wróżka”. Otwierając gazetę, trafiła na  artykuł o telepatii.
            Hmmmm...telepatia? Nie, nie!!! To nie jest możliwe!
Pomyślałam, że owa umiejętność - ta ogólnie pojęta możliwość komunikacji pomiędzy formami życia bez użycia żadnych znanych człowiekowi zmysłów, po prostu nie istnieje. Choć należałam raczej do grupy osób naiwnych (tak jest do tej pory), sprawa wydała mi się raczej grubo przereklamowana. Minęło dużo czasu od tamtego dnia....
Skończyłam szkołę średnią, a moja wyobraźnia  zmuszała mnie do podjęcia studiów polonistycznych. Liczyłam na liczne „ literackie porywy serca”. Czułam, że tylko tam jestem w stanie naprawdę się odnaleźć.
Pierwszego dnia egzaminów wstępnych poznałam dziewczynę. Filigranową blondynkę o tak zwanym „amerykańskim” uśmiechu i pewnym siebie kroku. Wyglądała na  inteligentną. Tematy same się rodziły. Miałyśmy podobne poglądy. Czułam, że mogłabym ją polubić.
 Mijały lata.... Z dnia na dzień, z roku na rok, tworzyła się między nami niewidzialna nić. Początkowo nie miałyśmy pojęcia o jej istnieniu. Żyłyśmy pełnią życia...studenckiego.
Gdy byłam na czwartym roku studiów, moja siostra urodziła córeczkę. Zdecydowałam się wrócić do rodzinnego miasta, aby jej piastować (cokolwiek to miało znaczyć - pierwsze niemowlę w naszej Rodzinie, więc  doświadczenie miałam ubogie;)).
Mój powrót „do domu” oblany był łzami... Łzami radości - cieszyła się ma Rodzicielka i reszta Rodziny; i łzami smutku, które spadały jak grochy z policzków mojej Przyjaciółki. Starałyśmy się utrzymywać, że nic się nie stało, nic się nie zmieniło... Nie miało to sensu. Czułam się, jakby ktoś obciął mi nogę i wiedziałam, że moje życie już nigdy nie będzie takie, jak było. Bałam się tego, ale wierzyłam, że „co ma wisieć, nie utonie”, a zobaczywszy moją małą, różową, pachnącą mlekiem siostrzenicę, ogarnęła mnie tak ogromna miłość....Zostałam.
Mimo odległości dzielącej nasze miasta, zawsze chciałyśmy widywać się jak najczęściej. Ch c i a ł y ś m y , bo nasze spotkania były (i są do tej pory) tak ogromna dawką optymizmu, relaksu, dobrej zabawy i szczerych rozmów z kieliszkiem dobrego wina w ręku, że trudno by nam było z tej przyjemności zrezygnować.
             Czas mija nieubłaganie. Założyłyśmy Rodziny. Nauczyłyśmy się gotować i grzać w „ domowym ognisku” tak, aby ogień nie zgasł.
             Całkiem niedawno miała sen...Bardzo wesoły sen. Przyśniła mi się Przyjaciółka, starająca się namówić mnie do obustronnego pisania listów...Swoje wywody na ten temat zakończyła mówiąc: „ Paula, może kiedyś pozbieramy te wszystkie listy i opublikujemy je składając  książkę!”  Obudziła mnie myśl: „ No tak! Cała Marta...Moja wariatka kochana!”
            Po skończonym dniu, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, zadzwonił telefon... Odebrałam i usłyszałam: „Paula, wpadłam na genialny pomysł! Będziemy pisać listy! Założymy bloga!”
            Przyjaźń czyni cuda i pozwala uwierzyć w telepatię...

                                                                                                                                                            Paula

niedziela, 23 października 2011

O nas ...

Marta...? Kobieta o pięknym uśmiechu i wielu twarzach...
wesołej, refleksyjnej, kochającej, empatycznej.
Marta... to kolory...biały złoty, pomarańczowy, turkusowy...
Marta... to muzyka Turnała  i Grechuty, dobre wino, taniec,
zapach  perfum, powieść współczesna, smak parzonej kawy.
Marta...to nocna rozmowa, zachwyt o 6 nad ranem, pomocna dłoń zawsze wyciągnięta, odwaga i optymizm, szczerość i upór.
Marta...żona, siostra, córka, wnuczka, Mama i przyjaciółka w jednym
                                                                                                                Paula

Paulina-jeśli ktoś jej nie zna lub nie lubi; Paulka-dla rodzinki swej troskliwej; Pauliszta-dla kontrowersyjnych znajomych łobuzujących; Pani Paulina – dla swoich uczniów; Paula lub po prostu Chojnasia - dla mnie-przyjaciółki skromną swą osobą oddanej ponad wszystko.
Paulę Pan Bóg obdarzył hojnie. Chojnie biustem, hojnie włosami, hojnie kobiecością a najhojniej chyba wyobraźnią. Dla jednych „z innej bajki”, dla mnie skarbnica, kopalnia, szalona machina, z której  na lewo, na prawo ulatują ponadprzeciętne myśli,  pomysły. Stąd właśnie przez te dziesięć lat  brały się wspólne słońca witania przy lampce wina, dymie papierosa i ważnej rozmowie łzami naznaczonej, unoszącej się w kuchennym powietrzu. Stąd wzięły się owe listy…


                            Marta