Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 października 2011

„Dopóki demon smutki śpi ,niech żyją młode żądze!!!!”


               Piłam już francuską kawę w Grecji i arabską w Anglii, ale smak kawki parzonej w Twojej zielonogórskiej kuchni ma wyjątkowy smak J Jakby tego mało było-tylko Ty umiesz tak ją przygotować, że nawet „sypana” zatapia się bez marudzenia. .. Mowy nie ma o fusach między zębami...Pamiętasz ten dzień , kiedy to zabrakło  cukru w Twej  szufladzie, a Ty z ‘’głupia frant’’ (ulubione powiedzonko mojej Mamuśki) dodałaś miód i cynamon...??? Taraaaaa! Odkrycie roku! Urodzona baristka!!!
            „Papierosek”??? Hmmmm... zazwyczaj pali (palił) się w Twych rękach kochana niczym kadzidełko...Powiem szczerze, że zawsze zastanawiał się, ile zarabia na Tobie korporacja tytoniowa??? Odpalanie „papieroska”- odpala zazwyczaj w Twoim umyśle potok słów...i po kilku minutach okazje się, że  jest to tylko i wyłącznie pretekst na zmianę scenerii do prowadzenia naszej rozmowy...ale faktycznie ten cały „rytuał” zajmuje dziwnie wysoką pozycję w naszych spotkaniach, a miejsce „oznaczone” przyzwyczajają się z biegiem czasu swojego stałego przeznaczenia i naszych głosów...
            Każda nasza pogawędka przedłużająca się nadto kończy się w kuchni- „sercu domu”, za zamkniętymi drzwiami. Już niegdyś, jeszcze na wykładach z literatury zauważyłam, że my jesteśmy „ z innej bajki”. Wiem, że to śmiesznie brzmi...ale ktoś, kto  kiedyś „znał nas  dobrze”, twierdził, że mogłybyśmy się odnaleźć w „Opowieściach z Narnii”...Nie wiem, czy akurat wtedy była to pozytywna opinia, ale z biegiem czasu zrozumiałam...Ciepło świecy... daje poczucie bezpieczeństwa, przyciąga wspomnienia  i faktycznie otwiera „drzwi”... Najpiękniejsze jest jednak to, że my tak naprawdę czekamy na ten moment.  Nie zawsze jest „ta” chwila...nie zawsze chcemy mówić o czymś przez telefon, bo to takie banalne i infantylne...Nie zawsze wiemy, „jak” to powiedzieć... Po jakimś czasie...(zawsze) ... „lądujemy” w Twojej kuchni... 
            Aaaaaaa moje całowanie po rękach jest dziwnym (staropolskim-nowopolskim?) wyznaniem szacunku i bierze nade mną górę, gdy winko już swoje robi. Tak, czy siak...ludzie baaaaaardzo dziwnie reagują na moje „ccccmoki” w dłoń, a przecie to takie miłe!!!
 (??? opinia subiektywna) Ty, dzięki Bogu, znasz mnie dłuuuugi czas i śmiechem zarażającym reagujesz!!! Gdybyś jednak zobaczyła minę kelnerski usteckiej w jednej
z restauracji, w której to bywałam tego lata...Kochana uwierz, bezcenna!  Zwykły „ cmok” w rękę -w podziękowaniu, z wyrazami sympatii! Nie zauroczenia, ale zwykłej wdzięczności
 i dobrego humoru, jaka budzi się w człowieku po „kilku głębszych”...   SZOK !!!  Ludzie są (niestety) tak bardzo ograniczeni, aż powodują u mnie regularne i niekontrolowane ataki śmiechu 
Ja tu pitu pitu...a walizki na „7” peronie...
            Rozmowy nasze zawszy były i są jak „katarhis” ...oczyszczają, tworząc miejsce na nowe doświadczenia, zostawiając głowę lekką a serce weselszym...
                                              
                      Dobrej nocy Kochana....
                                    
                                
                                                                                    -Paula


Ps- Nasz blogowy y zegarek chyba zwariował po zmianie czasu;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz