Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 grudnia 2011

Jak wiele można, czyli nauka od dzieci płynąca...


Los obdarzył mnie czymś wspaniałym, a mianowicie możliwością kontaktu z najmłodszymi. Momentami ten kontakt owocuje wprawdzie bólem głowy, ale cóż.. Staram się ich czegoś nauczyć, ale baaaaardzo często łapię się na tym, że to ONI są moimi „nauczycielami”. Niejeden dorosły słysząc moje słowa pewnie kręci nosem i ma przed oczami przeróżne obrazki z dnia codziennego  z dzieckiem spędzonego.
Słyszy w głowie krzyki, widzi zasmarkane małe istoty, które przekrzykują się i starają się zawładnąć czasem i przestrzenią. Ma prawo... ale gdyby tak głębiej się nad tym zastanowić?
Szczerość dziecka jest tym, o czym my DOROŚLI tak często zapominamy. Mały człowiek z uśmiechem na twarzy powie wszystko, o czym myśli. Działają  bez ukrytych intryg.
Potrafią się  śmiać z drobiazgów - z rzeczy, których dorośli nie zauważają. Gdy się bawią-to na całego! Wszyscy dokoła o tym wiedzą i słyszą.
Asertywność też im nie obca! Nie ma w niej (jeszcze) przecież nic złego.
Dla wielu z nich dobre słowo jest najlepszą nagrodą. Nie potrzebują wielkich czynów, rzeczy, pieniędzy -by szczęśliwymi być. Chcą  ciepła, poczucia własnej wartości i radości. Bez nich są jak „dzieci we mgle”.

I choć „syndrom Piotrusia Pana” jest ze wszech stron krytykowany, ja się cieszę z całego serca, słysząc : „Wiesz Paula, masz w sobie coś z dziecka”.



                                                                                                             Paula

1 komentarz:

  1. Przecież każdy ma w sobie coś z dziecka ;), a mężczyźni :D heh oni cały czas są dziećmi :D

    OdpowiedzUsuń